"Nie możemy pozwolić Putinowi zwyciężyć" - mówił kilka dni temu prezydent USA Joe Biden do amerykańskiego Senatu. I, co ważne, dodał: "Jeśli Putin zajmie Ukrainę, jego kolejnym celem staną się sojusznicy Stanów Zjednoczonych w NATO". Prezydent USA mówi to po raz kolejny. Amerykanie od jakiegoś czasu konsekwentnie ogłaszają światu, że Putin po ewentualnym przerwaniu linii ukraińskiej obrony nie zatrzyma się, tylko pójdzie dalej do krajów NATO. Biden nie wyssał tego z palca i nie chodzi mu tylko o to, żeby postraszyć republikanów i uzyskać ich zgodę na kolejny pakiet pomocy dla Ukrainy. To prawdopodobnie są dane wywiadowcze. Pamiętacie, jak było przed 24 lutego 2022? Otóż podobnie: Biden powtarzał, że wejdą, a część zachodniej prasy wypisywała, że to straszonko i jakaś gra na użytek wewnętrzny amerykańskiej polityki. Aż weszli.
Polskie elity zachowują się w tej sytuacji tak jak zawsze, czyli z pełną beztroską i kompletnym psychologicznym wyparciem. Obecne nastroje w polityce są niemal identyczne z panującymi w latach poprzedzających inwazją hitlerowską. Karczemny spór wewnętrzny angażuje 90 procent uwagi i energii polskich elit, natomiast na przygotowanie państwa, które być może idzie na starcie z potężnym sąsiadem, zostaje może 10 procent uwagi. Dzisiejsi polscy politycy nie wsadzają się co prawda do Berezy Kartuskiej, ale jeśliby mogli - to znaczy gdyby nie było Unii i tych wszystkich poprawnościowych kagańców - to czemu nie, pewnie Tusk już by siedział, skoro jest niemieckim agentem. Kaczyński wchodzący na trybunę na sam koniec poniedziałkowej debaty w Sejmie, żeby rzucić: "Wiem jedno, pan jest niemieckim agentem" - to obraz stanu polskiej polityki. Nie tylko po stronie pisowskiej, bo zapiekłość i kretynizm nie są jedynie pisowską specjalnością.
Jeśli Ukraina padnie, mamy niemal pewność inwazji Rosji na NATO. I Biden mówi to całkowicie jasno. Czy będzie to Polska, czy, jak mówi Putin, "nieistniejące kraje", czyli Litwa, Łotwa, Estonia - to jest pytanie drugorzędne, bo jeśli nawet po zadeptaniu Ukrainy, przegrupowaniu na Białorusi, rosyjskie wojska pójdą na państwa bałtyckie, i tak weźmiemy w tym udział. Taki jest szerszy kontekst dzisiejszej polskiej polityki i w takich warunkach rząd Tuska obejmuje władzę. Sytuacja na Ukrainie znacząco się pogorszyła, Ameryka ma narastające wewnętrzne kłopoty, których emanacją jest niemożność uzyskania zgody w Kongresie na pakiet pomocy dla walczących z Rosją, podobne kłopoty ze wspieraniem Ukrainy ma Unia z powodu sprzeciwu Węgier i niemiłosiernie skomplikowanego procesu decyzyjnego, którego tak wspaniale broni polska prawica. Jasne, że pieniądze się w końcu znajdą - przynajmniej tym razem - ale na jak długo? I co jeśli w USA wygra Trump, który zapowiada już istny armagedon i prowadzi w sondażach? Co jeśli w Europie zmęczonej kryzysem ludzie wybiorą kolejnych Wildersów i każą im zająć się własnymi problemami, a nie jakąś Ukrainą?
Exposé Tuska - momentami apokaliptyczne - pokazuje, że nowy-stary premier ma tego świadomość. "Na świecie robi się naprawdę niebezpiecznie" - mówił w Sejmie Tusk. "Naród podzielony, skłócony, będzie narażony znacznie bardziej na konflikty targające światem. Jeśli zostaniemy podzieleni na dwie nieprzystające połówki, to tak, jakby było nas dwa razy mniej, jakby Polska była dwa razy mniejsza".
I chwilę później: "Nie możemy udawać, że żyjemy w świecie, który pozwala na nieustanne kłótnie". "Do niektórych jakby nie dotarło, o co toczy się ta wojna". "Każdy, kto uprawia geopolityczny hazard i naraża dzisiaj Polskę na bycie obok, poza, bycie sam na sam, naraża nie tylko fundamentalne interesy Rzeczpospolitej, ale naraża na ryzyko byt naszej ojczyzny". "Proszę, żebyśmy przestali udawać, że zagrożeniem dla Polski są nasi sojusznicy z NATO i Unii Europejskiej. To jest gra szalona. Zagrożeniem jest Rosja atakująca Ukrainę i chyba wszyscy wiemy, co by się stało, gdyby Rosja wygrała w tym konflikcie. Każdy, kto skończył szkołę podstawową, musi wiedzieć, jaka jest stawka". I ostatni cytat z wtorkowego Tuska, który dobrze oddaje stan gry Rosja-Zachód na dziś: "Ja już nie mogę słuchać innych polityków zachodnich, że oni są ZMĘCZENI wojną na Ukrainie, że oni JUŻ NIE MAJĄ SIŁY. Oni to próbują tłumaczyć prezydentowi Zełenskiemu, że są wyczerpani. Zadaniem Polski, nowego rządu, nas wszystkich jest głośno stanowczo domagać się od całej wspólnoty Zachodu pełnej determinacji w sprawie wojny w Ukrainie".
Odbądźmy jak najszybciej wszystkie niezbędne gusła po ośmiu latach PiS, okadzanie pomieszczeń, wyganianie szatana, niech emocje rozliczeń wyszumią się, jeśli to niezbędne, ale niech to się stanie jak najszybciej, niech powstanie tych sześć komisji, jeśli to konieczne - byle coś ustaliły w kilka miesięcy, ogłosiły i zamknęły sprawę. Bo nie mamy czasu. Niech te rozliczenia z pisowską demolką mają jakiś termin ważności i nie zabierają nowej władzy 90 procent czasu. Trzeba się zbroić, zbroić i zbroić. I trzeba też budować elektrownię atomową, bo za chwilę możemy zostać bez prądu i nasze bezpieczeństwo energetyczne szlag trafi. W sytuacji nadchodzącej możliwej wojny NATO-Rosja cała reszta to są didaskalia. Babciowe, waloryzacja emerytur, podwyżki dla budżetówki i nauczycieli, 800 plus - ważne, że Tusk to wszystko w exposé powiedział i obiecał, bo elementem bezpieczeństwa państwa jest teraz również spokój społeczny. Ale od tego rządu w takich czasach nie ma co wymagać jakiejś prawilności i czystości liberalnej, lewicowej czy jakiejkolwiek. Od tego rządu należy się domagać wszystkiego, co działa, żeby Polskę przygotować na wstrząsy.